W Kanadzie robi się nie tylko chłodną syntetyczną elektronikę. Czasem trafi się nygus, który poszarpie dźwiękami jak go palce poniosą, i jeszcze zdoła to skutecznie obronić!
Nie mogę uwierzyć, że od ponad miesiąca mam materiał z nowego albumu Venetian Snares w swoim posiadaniu, i dopiero teraz odważyłem się sięgnąć po niego. Jeszcze długo sobie tego nie wybaczę, bo pierwszy odsłuch "My Love Is A Bulldozer" był jak ożywcza kąpiel w szarpnięciach niepokornej glitchowatej elektroniki. Totalna świeżość, której bardzo mi brakowało w zalewie hipnotyzującego techno. "Jaka świeżość?" - zapytałby ktoś, kto chociażby zna jeden pełny album Aarona Funk'a. To zależy, czy po tych przeszło dwudziestu kilku albumach (zatrzymałem się na 25 i dalej przestałem liczyć) musimy oczekiwać od niego cudów?Może wystarczy po prostu to, że po ponad dwudziestu latach kariery, wciąż facet trzyma poziom, którego pozazdrościć mógłby niejeden rdzenny przedstawiciel wyspiarskiego breakcore'u i glitch jungle. Przewijający się motyw skrzypiec doskonale spaja całość kompozycji, czyniąc zeń ciekawą opowieść, przeszytą od czasu do czasu wokalną wstawką lub innym wyszukanym konwencjonalnym instrumentem, który nie wymyka się spod konwencji stylizowanej na średniowieczne bardowskie bajanie. Trochę abstrakt, nie?
To właśnie ta rzecz zaważyła na tym, że album kupił mnie na dobre. Teraz nie wiem, kiedy zdarzy się okazja, by zażyć tak konkretnej i dobrze wyważonej dawki subtelnej, ale i jednocześnie wytrawnej elektroniki spod znaku połamanych brzmień. Venetian Snares udowodnił, że trzeba się z nim liczyć. Drobne życzenie na koniec - poproszę o koncert live jeszcze w tym roku. Koniecznie!
Venetian Snares - My Love Is A Bulldozer
Wytwórnia: Planet Mu
Web: www.planet.mu
Photo: flickr.com
Rating: 18,825 / 20
Najmocniejszy punkt: "1000 Years" + motyw przewodni wraz ze stroną graficzną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz